Назад

Fotograf Andrzej M. Bogusz: zawsze byłem blisko spraw Polonii

Artykuł zgodny ze stanem prawnym na dzień: 2015-04-07

Zawsze czułem się Polakiem i byłem blisko spraw Polonii - mówi PAP fotograf Andrzej M. Bogusz, autor kolekcji fotografii artystów tworzących w kraju i na emigracji, które trafiły do zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

PAP: Jakie są korzenie Pana pasji fotograficznej?

Andrzej M. Bogusz: Fotografować zacząłem wcześnie, ponieważ jak wielu młodych ludzi dostałem na komunię aparat fotograficzny - dość prymitywną czeską Vegę. Później zapisałem się do pracowni fotograficznej w szczecińskim Pałacu Młodzieży, gdzie miałem pierwszą w życiu wystawę. Poszedłem na studia polonistyczne, ale po dwóch latach przeniosłem się do łódzkiej "Filmówki" na Wydział Operatorski.

W zasadzie nie rozstawałem się z aparatem, choć wtedy było to drogie hobby. Aparat Praktica na początku lat 70. kosztował ponad 7 tys. zł, to było mniej więcej tyle co teraz. I przez całe wakacje zasuwałem nad morzem w punkcie fotograficznym obsługującym wczasowiczów, by zarobić na ten aparat. Fotografia była wtedy trudno dostępna, droga, czekało się na wywołanie. Dlatego fotografowało się z namysłem.

PAP: Jak trafił Pan do USA?

A.M.B.: Brat mojego ojca został wzięty na roboty do Niemiec, a po wyzwoleniu ostatecznie trafił do Stanów i w związku z tym miałem wujka w Ameryce. Był koniec lat 70., w kraju trudna sytuacja. Byłem po studiach operatorskich, pracowałem w Ośrodku Telewizyjnym w Szczecinie, jednak nie widziałem perspektyw. I postanowiłem wyjechać, by się po prosu usamodzielnić. Plan był taki, by potem kupić małego fiata i duży aparat fotograficzny, wstąpić do Związku Fotografików, być niezależnym. Chciałem wyjechać na rok-dwa, zarobić i wrócić, ale nastał rok 1980 i wszyscy mnie namawiali, żebym tam został.

PAP: Jakie były Pana początki na emigracji?

A.M.B.: Kiedy przyjechałem do USA na szczęście znałem całkiem dobrze angielski, ponieważ uczyłem się go od dziecka. Na początku podjąłem dwie czy trzy prace fizyczne. Potem zgłosiłem się, pokazałem kilka prac i dostałem ofertę stałej współpracy z "Nowym Dziennikiem" jako dziennikarz i fotoreporter. Moją bezpośrednią szefową była Renata Czarnecka, dziennikarka radiowa, którą znałem jeszcze z Polski. W "Dzienniku" był wtedy bardzo ciekawy zespół prowadzony przez wspaniałego szefa, przedwojennego dziennikarza Bolesława Wierzbiańskiego. Przepracowałem tam na etacie dwa lata, a kiedy zaczęli mieć problemy finansowe, zostałem współpracownikiem okresowym.

PAP: Jak udało się Panu uwiecznić na fotografiach tyle znanych osobistości polskiej kultury?

A.M.B.: Kiedy Polak został papieżem dla polonijnego dziennikarstwa zaczęły się trochę lepsze czasy. Miałem wtedy okazję obsługiwać fotograficznie różne większe imprezy np. Paradę Pułaskiego, bal Prasy Polskiej czy Bal Bratniej Pomocy w Hotelu Plaza, najelegantszą imprezę polonijną. Z jednego z tych bali pochodzi seria zdjęć, które trafiły w NAC-u. Gościem honorowym była wtedy księżna Monako Grace, która tańczyła poloneza w pierwszej parze.

Później nadal działałem w okolicy fotografii, bo znalazłem pracę w firmie przygotowującej elementy fotograficzne do reklam prasowych. Cały czas jednak nadal obracałem się wśród Polonii. W 1988 r. miałem przyjemność robić materiał z pobytu Tadeusza Kantora w Nowym Jorku, w ramach którego znalazł się wywiad i zapis spektaklu "Nigdy tu już nie powrócę" w teatrze La MaMa.

Mieszkałem na Brooklynie, na bardzo wówczas polskim Green Poincie i stale byłem w kontakcie z Polonią. Kiedy premier Tadeusz Mazowiecki przyjechał do Nowego Jorku, mnie zlecono serwis fotograficzny i video spotkania z Polonią. Czasem robiłem coś z własnej inicjatywy np. odsłonięcie pomnika ks. Jerzego Popiełuszki. Znałem również pana Michała Urbaniaka i panią Urszulę Dudziak i przy jakiejś okazji zrobiłem im sesję. Zresztą jako Polak czułem się związany ze sprawami Polonii, bo szczerze mówiąc nie liczyłem, że uda się wrócić do ojczyzny, na szczęście zmienił się ustrój i się udało.

PAP: Kiedy Pan wrócił do Polski?

A.M.B.: W 1992 r., wcześniej byłem z dwoma wizytami i wtedy właśnie w 1991 r. zrobiłem takim "świeżym okiem" cała serię slajdów pokazującą jak wtedy wyglądała Warszawa, dla znajomych ze Stanów. Potem wróciłem na stałe. Obecnie nadal jestem aktywny zawodowo, prowadzę warsztaty, współpracuję z pismami branżowymi. Nie przywiązałem się też zresztą nigdy tak bardzo do fotografii analogowej. Uważam, że cyfrowa to wspaniały wynalazek umożliwiający spontaniczną twórczość, nieograniczoną kosztami.

Cieszę się, że Narodowe Archiwum Cyfrowe zainteresowało się moimi zdjęciami. Wydaje mi się, że to także kawałek naszej historii, którą warto przybliżać. Apeluję także, by ludzie przeglądali swoje albumy, filmy, slajdy, bo naprawdę w zapomnianym lamusie czasem są perełki, a amator uwiecznił coś, czego nie ma w żadnych zbiorach. A teraz dzięki cyfryzacji można się łatwo podzielić tym z innymi.

Źródło: Polska Agencja Prasowa/Media polonijne, Anna Kondek-Dyoniziak, 12.03.2015